CHINY – praca na uniwersytecie i przygoda życia!
„Jadę !!!” – pomyślałem i podjąłem szaloną decyzję aby zobaczyć trochę świata i zdobyć doświadczenie w Azji. Zawsze mnie coś ciągnęło w nieznane, a w Chinach nigdy wcześniej nie byłem. Rzeszów-Warszawa-Paryż-Pekin-Tianjin – to była trasa mojej podróży – najpierw autobus, potem kilka przesiadek na lotniskach i na zakończenie podróż samochodem ze stolicy Państwa Środka do miasta Tianjin. Po około 30 godzinach byłem na miejscu.
Tianjin – to miasto stało się moim nowym domem w Chinach. Zlokalizowane ok. 80 km od Pekinu liczy niespełna 15 milionów mieszkańców, ale ze względu na olbrzymie odległości raczej nie odczuwa się tłoku na ulicy, z wyjątkiem metra. Miasto Tianjin jest trochę jak Rzeszów, ponieważ znajduje się tam olbrzymi ośrodek akademicki kształcący przyszłych pilotów, oraz jest to ważne miejsce dla przemysłu lotniczego.
Głównym celem mojego wyjazdu była możliwość współpracy z uniwersytetem CAUC (Civil Aviation University of China), i nauczanie języka angielskiego przyszłych chińskich pilotów.
PRACA NA UNIWERSYTECIE
Moja praca składała się z dwóch części: przygotowanie studentów do egzaminu IELTS oraz nauczanie języka specjalistycznego Aviation English. Muszę przyznać, że praca ze studentami z Chin nie różni się bardzo od pracy na uniwersytecie w Polsce. Wydaje mi się, że słuchacze z Azji są bardziej nieśmiali, ale może było to spowodowane faktem, że byłem nauczycielem z innej części świata. Chiny to jednak do pewnego stopnia kraj zamknięty, gdzie nie ma wielu osób z zagranicy. Oczywiście obecnie jest ich znacznie więcej niż 10 czy 20 lat temu, ale nie ma w tym nic dziwnego gdy ludzie na ulicy proszą o zdjęcie z tobą. Kolejną kwestią jest podejście do nauczycieli. Chińczycy bardzo szanują swoje grono pedagogiczne. Studenci zawsze z wielkim szacunkiem zwracali się do mnie, często oferowali swoją pomoc i przynosili drobne podarki. Pomimo bardzo dużej ilości zajęć byłem bardzo zadowolony z pracy. Uniwersytet w Tianjinie jest jedną z największych tego typu uczelni w Chinach i kształci ok. 1600 pilotów rocznie. Kampus uniwersytecki znajduje się w niedalekiej odległości od lotniska Tianjin Binhai International Airport. Nic więc dziwnego, że zajęcia w budynku z oknami po stronie pasa startowego są co jakiś czas przerywane ze względu na hałas dobiegający z lotniska. Jest to dość fajne uczucie gdy podczas zajęć przez okno widać startujące i lądujące samoloty pasażerskie, jednak w ciepłych miesiącach hałas staje się bardzo uciążliwy.
Jeszcze na terenie kampusu, a już prawie na lotnisku.
Podczas zajęć z chińskimi studentami.
Tryb kształcenia pilotów jest bardzo ciekawy. Pierwsze trzy lata studiów to czysta teoria, gdyż studenci nie mają doświadczenia w lataniu. Po tym okresie zaczyna się szkoła latania w specjalnych ośrodkach szkolenia pilotów w USA, Australii lub Chinach. Wybór kraju nie zależy jednak od studentów, tylko od tego z jaką szkołą dana linia lotnicza współpracuje. Interesującą kwestią jest fakt, że w chwili zaakceptowania kandydata na studia o kierunku pilotaż, student zostaje związany z linią lotniczą, dla której będzie w przyszłości pracował. Z drugiej strony, młodzi kadeci podpisują umowę lojalnościową z firmą na okres 100 lat (tak, tak, chodzi o sto lat, nie jest to błąd w druku), natomiast odstąpienie od takiego kontraktu jest bardzo trudne.
Kolejną kwestią, która była dla mnie szokiem były testy sprawności fizycznej. Studenci przechodzą bardzo trudne treningi na urządzeniach, które mi osobiście kojarzą się z przygotowaniem do lotów w kosmos, a wykonywanie nie lada akrobacji jak na zdjęciu poniżej nie jest dla nich niczym niezwykłym.
Chińscy studenci byli obyci ze sprzętem i nie czuli strachu pomimo tego, że przyrządy znajdowały się na betonie. Dla mnie było to fajne doświadczenie, ale nie byłem w stanie wykonać wszystkich ćwiczeń.
SZOK, SZOK, SZOK…
Chciałem napisać coś na temat szoku kulturowego, którego istnienie całkowicie zlekceważyłem przed wyjazdem. Uważałem, że mnie to nie dotyczy, ponieważ znałem kulturę azjatycką (tak przynajmniej myślałem), i nie był to mój pierwszy raz gdy mieszkałem przez dłuższy okres poza granicami Polski. Ale realia okazały się zupełnie inne – zetknięcie z kulturą chińską w pracy i na ulicy to nie był szok, to było mega trzęsienie ziemi! Wszystko było obce i trochę przerażające. Okres adaptacyjny podręcznikowo trwa 3 miesiące i tak też było w moim przypadku, a po tym czasie dziwne rzeczy, zjawiska i potrawy stały się codziennością. Zauważyłem również że moi współpracownicy i szefowie w początkowych miesiącach mojej pracy byli bardzo życzliwi i wyrozumiali, po trzech miesiącach to się jednak zmieniło i natłok obowiązków znacząco się zwiększył, a nadgodziny stały się normą.
AEROBIK NA POWIETRZU
Zajęcia grupowe na powietrzu do chińskiej muzyki disco są codziennością, a uczestnicy tych zajęć sportowych mają średnio 50-70 lat. Na większych placach, prawie na każdym osiedlu o każdej porze roku można spotkać grupy kobiet i mężczyzn ćwiczących i tańczących. Ja raczej miałem zakodowane, że Tai Chi będzie królować w parkach i na ulicach, ale tego typu ćwiczenia widziałem sporadycznie, najwyraźniej aerobik zyskał na popularności. Z wielką przyjemnością obserwowałem, gdy nawet w zimie ludzie spotykali się aby potańczyć na świeżym powietrzu. Natomiast młodsze pokolenie wybierało bardziej zachodni styl uprawiania sportu chodząc na siłownię.
JEDZENIE
Jedzenie to podstawowa rozrywka dla chińczyków. W restauracjach jest bardzo tanio więc tętnią życiem. W mojej pracy standardem były wyjścia do restauracji raz w tygodniu, a czasem nawet częściej. W większości przypadków odwiedzaliśmy tradycyjne restauracje, gdzie serwowane potrawy były bardzo oryginalne i egzotyczne. Musiałem przyzwyczaić się do spożywania niespotykanych dań, których nazw i składu nawet nie znałem. Na zdjęciu poniżej widać tradycyjny „hot pot” czyli „gorący garnek”, z którego wszyscy wspólnie jedzą. Naczynie z wrzącą wodą znajduje się na obracanym stoliku do którego dodaje się mięso i warzywa. Po zagotowaniu, wszyscy sięgają po gotowe kawałki za pomocą pałeczek. Jest to bardzo przyjemna forma spożywania posiłków w gronie przyjaciół lub rodziny.
„Hot pot” – tradycyjna kuchnia chińska.
WORK, WORK, WORK
Stereotyp, że szef w azjatyckiej firmie to „bóg” potwierdził się. Nie można odmówić szefowi, nawet gdy o 12 w nocy wysyła sms-y i prosi o wykonanie różnych zadań. W Chinach nie mówi się o work-life balance, a praca wydaje się być dla wszystkich najważniejsza. Spotkania firmowe po pracy w dni powszednie i weekendy są typowe. Podobnie wyglądała kwestia zajęć językowych - dla studentów każda pora na naukę wydawała się właściwa, nawet gdy zajęcia z angielskiego odbywały się w piątki o 20:00.
Jeśli chodzi o stereotyp, że wszyscy pracownicy w azjatyckich firmach to pracoholicy, to nie mogę tego w stu procentach potwierdzić. Zgodzę się z tym, że ludzie przebywają w miejscu pracy przez wiele godzin – po 12 lub nawet więcej. W ciągu takiego dnia jest też czas na posiłki, drzemkę czy mycie zębów. Odniosłem wrażenie, że w naszym kraju dzień pracy jest krótszy, ale często bardziej intensywny. Oczywiście wszystko zależy od firmy i wymagań jakie stawiane są pracownikom.
ARCHITEKTURA
Architektura w wielu chińskich miastach zachwyca ale i trochę zasmuca. Podczas mojego pobytu zdołałem poznać dość dobrze dwa duże miasta: Tianjin i Pekin. Centrum miasta Tianjin robi ogromne wrażenie szczególnie wieczorem gdy drapacze chmur są pięknie oświetlone i wtedy wyglądają zachwycająco. Ale oczywiście miasta chińskie to nie tylko nowoczesna zabudowa, ale również historyczne budynki, tradycyjne świątynie i parki. Na każdym kroku jednak widać, że Chiny to ciągle plac budowy. W Tianjinie dosłownie wszędzie powstają nowe osiedla, drogi, i całkowita zabudowa miasta zmienia się w olbrzymim tempie. Praca na budowie w wielu miejscach trwa 24 godziny na dobę, a budynki rosną z dnia na dzień. Ten niesamowity rozwój i jego tempo jest widoczne dosłownie wszędzie. Gdzie wczoraj były tylko łąki, dzisiaj są nowe osiedla, w których często jednak brakuje atmosfery.
W Tianjinie znajduje się dzielnica o nazwie Wu Da Dao znana również jako Five Great Avenues, która słynie z ciekawych zabudowań w europejskim stylu. Jest to istna mieszanka architektoniczna, gdzie wybudowano 230 budynków w stylu włoskim, hiszpańskim, angielskim, francuskim oraz niemieckim. Spacerując ulicami możemy poczuć się jak w Europie i w przeciwieństwie do nowych blokowisk jest to bardzo urokliwe i klimatyczne miejsce.
Nowoczesna architektura miasta Tianjin.
ATRAKCJE TURYSTYCZNE
Chcąc opowiadać o atrakcjach turystycznych zastanawiałem się czy pisać o tzn. „must see” czyli Murze Chińskim, Placu Niebiańskiego Spokoju lub Zakazanym Mieście. Wszystkie te miejsca są niesamowite, ale wszędzie tam największe zainteresowanie wzbudzaliśmy my – 外国人Wàiguó rén (obcokrajowcy) - ja i mój kolega z pracy. Często podróżowaliśmy razem, a dla chińskich turystów byliśmy chyba kolejną atrakcją – często robili nam zdjęcia lub prosili o „selfie”. To prawda - czułem się przez chwilę jak celebryta, a zdjęcie poniżej chyba najbardziej to obrazuje.
Zaatakowani przez paparazzi podczas zwiedzania Wielkiego Muru Chińskiego.
Czas, który spędziłem w Chinach upłyną bardzo szybko, chłonąłem nową kulturę i język jak dziecko, uczyłem się życia w nowym świecie, czas adaptacji dobiegł końca i nagle okazało się, że już nie tęskniłem tak bardzo za domem. Nadchodziły największe i najdłuższe święta w roku – Chiński Nowy Rok i na ten okres miałem zaplanowane zasłużone 2 tygodnie urlopu w Polsce. Dnia 16 stycznia 2020 roku wsiadłem do samolotu do Rzeszowa, aby spędzić czas z rodziną, a tydzień później Chiny zamknęły się na świat z powodu Covid-19, co uniemożliwiło mi powrót do Państwa Środka. Jednak pół roku spędzone w Chinach zaliczam do jednego z najciekawszych doświadczeń w moim życiu i mam nadzieję, że nadarzy się jeszcze kiedyś okazja, aby zobaczyć inne części tego pięknego kraju.
Autor zdjęć i tekstu: Tomasz Gajdek